poniedziałek, 4 marca 2013

Rozdział 1

Trzynaście lat wcześniej

Cała historia ma swój początek w pięknej posiadłości mieszczącej się niedaleko stolicy królestwa Divionu – Sethmil. Należała ona do Marcusa i Sophie D'Leander. Mieli szóstkę dorosłych już dzieci. Ranię, Milvę, Ferie, Christi, Alvarego i Victorię. Ich jedyny syn – Alvari miał odziedziczyć po nich cały majątek. Sophie zajmowała się głównie poznawaniem swoich córek z coraz to bogatszymi i bardziej wpływowymi, szlachetnie urodzonymi mężczyznami. Marzyła o wydaniu ich za mąż jak najszybciej. Często denerwowała się, bo żaden z nich nie przypadł córkom do gustu. Próbowała także wyswatać, Alvarego z Berenną, córką hrabiego Deleriniego pana na zamku Nathal. Jednak zdaniem jej syna dziewczyna była zbyt arogancka i pewna siebie. Z tego powodu podczas licznych wizyt panienki próbował ją za wszelką cenę unikać. Tego dnia Berenna także była z wizytą w posiadłości. Mimo iż próbowała wpaść na Alvariego by chociaż chwilę porozmawiać, za każdym razem, gdy już go widziała znikał gdzieś, w którymś z ukrytych korytarzy. Podczas jednej z takich ucieczek znalazł się w bibliotece. Zwykle jasno oświetlona teraz była całkowicie pogrążona w mroku. Alvari rozejrzał się po pomieszczeniu i od razu wyczuł, że nie jest sam. Nagle zdał sobie sprawę, kto tak bacznie go obserwuje z pomiędzy półek uginających się pod ciężarem książek.
 
- Ferie? Jesteś tu? – spytał szeptem. – Możesz się pokazać?

- Alvari...
Odwrócił się i stanął w oko w oko ze swoją młodszą siostrą. Westchną z ulgą. Bał się, że jednak to mogłaby być Berenna.
 
- Alvari? Co tu robisz? – odezwała się szeptem. – Nie powinieneś być z Berenną? – w jej głosie można było wyczuć rozbawienie.
- Bardzo zabawne! Nawet nie wiesz jak jej nie lubię, rozmowa z nią, to tak samo jak dobrowolnie odciąć sobie jakąś część ciała.


- Według mnie jest bardzo miła. – szepnęła.


- Dobra, dobra. A swoją drogą... Dlaczego siedzisz w takiej ciemnicy? W takich warunkach nie da się czytać.
- Ty tak uważasz. A teraz, wybacz wolę zostać tu sama. Możesz stąd iść? – spytała twardszym tonem.
- Już wychodzę. Nie chcę ci przeszkadzać. 
 
Wyszedł zostawiając ją samą w ciemnym pomieszczeniu. Ferie patrzyła na zamykające się drzwi za bratem. Dopiero, gdy była pewna, że odszedł odetchnęła z ulgą. Obejrzała się na półki wypchane książkami. Najdziwniejsze było to, że, pomimo iż panowała wszechobecna ciemność, ona widziała wszystko tak jasno jakby był dzień. Miała tak od zawsze. Widziała każdy szczegół w nawet największych ciemnościach, dlatego czytała książki po ciemku. Znowu usiadła przy stoliku i pochyliła się nad kartką papieru, na której zapisywała swój najnowszy wiersz, jednak straciła już wątek i nie mogła dalej pisać. Pomyślała, że lepiej będzie jak pójdzie już na kolacje, zbliżała się ósma. Wyszła z biblioteki i ruszyła do jadalni, skręciła za róg korytarza i prawie wpadła na otwarte na oścież drzwi. Zajrzała do pokoju. Na środku stała jej matka i przeglądała się w całej masie luster, cały pokój był nimi wyłożony. Sophie odwróciła się do Ferie widząc ją w lustrze. 
 
- Witaj kochanie, podoba ci się? – spytała.
 

- Nie wiedziałam, że tu zrobisz swoją koleją salę lustrzaną.
 

- Lubię być nieprzewidywalna. – odparła.
 

- Widzę. – szepnęła rozglądając się.
 

- Pamiętasz jak mówiłam o tym księciu Herethy? – spytała matka ostrożnie.
 

- Tak.
 

- Wiesz, to bardzo miły chłopiec... – zaczęła.
 

- Chłopiec?
 

- Tak, ma piętnaście lat. Myślisz, że będzie dobry dla Ranii?
 

- Mamo! Ona ma przecież osiemnaście lat!
 

- To co?
 

- Jest dorosła, a on dla niej zdecydowanie za młody.
 

- Na pewno jej się spodoba, jeszcze zobaczysz. – wyniośle odparła matka. – To taki miły chłopiec...

- Szczerze w to wątpię, matko. - powiedziała cicho. - wybacz, ale będę już szła.

Starsza kobieta kiwnęła głową i odwróciła się by znów zapatrzeć się w swoje odbicie. Nigdy nikt nie rozumiał tego, dlaczego w posiadłości było tyle luster i dlaczego Sophie ciągle się w nie wpatruje.
Ferie ruszyła w dalszą drogę i pogrążyła się w zamyśleniu. Miała inne zdanie na temat tego czy ktoś o kilka lat młodszy spodoba się jej niezwykle dziecinnej siostrze, która zawsze pragnęła być otaczana opieką. W tym pragnieniu często była wręcz nieznośna i infantylna. Nawet jeśli chłopak był miły ktoś w tak młodym wieku nie mógł mieć na tyle silnego charakteru, by zapanować nad Ranią. Ta dziewczyna słuchała się mało kogo. Jako dziecko była wręcz rozwydrzona. Uspokoiła się, ale nie za sprawą ich nieporadnej matki, a dzięki stanowczej i odpowiedzialnej Victorie. Najstarsza siostra miała niewątpliwie dobry wpływ na wszystkich.

Jadalnia mieściła się na parterze. Niedługo miała rozpocząć się kolacja. Dziewczyna przeszła przez korytarz, potem zeszła po niezbyt długich schodach i znów ruszyła korytarzem. Przy rozwidleniu skręciła w lewo i w końcu dotarła do drzwi prowadzących do jadalni. Otworzyła je i weszła do środka. Większość rodziny była już na miejscu. Brakowało tylko Sophie. Ferie usiadła na swoim miejscu tuż obok siostry bliźniaczki - Milvy. Choć jako dzieci wyglądały identycznie, to gdy weszły w wiek nastoletni różnice stawały się coraz widoczniejsze. Oczywistym stało się, że miały zupełnie różne charaktery. Ferie była spokojniejsza i bardziej opanowana. Lubiła dużo czytać, wiecznie przesiadywała w bibliotece. Zdawała się żyć jakby w swoim własnym świecie. Starała się nie okazywać nigdy tego, że tak naprawdę była dość lękliwa i bardzo nieśmiała. Gdy czasem na licznych balach organizowanych przez matkę, choć przez chwilę była w centrum uwagi, czuła się bardzo nieswojo. Nie lubiła tego. Zwykle wolała trzymać się na uboczu. Za to Milva, która urodziła się kilka minut wcześniej, była o wiele odważniejsza. Lubiła dużo mówić, śmiać się i przebywać w towarzystwie. To właśnie na niej i Ranii najczęściej skupiała się uwaga gości w czasie balów. Różnice w wyglądzie bliźniaczek polegały na tym, że starsza miała błyszczące, radosne oczy, a w oczach młodszej prawie zawsze widać było powagę i spokój. Czasem zamigotała w nich jakaś iskierka rozbawienia, jednak bardzo sporadycznie. Obie były dość wysokie i szczupłe. Swoje długie, brązowe, lekko kręcone włosy obie siostry układały na różne sposoby. Ferie najczęściej po prostu upinała je w luźny kok, natomiast Milva albo wiązała je w kucyk, albo nosiła całkowicie rozpuszczone. Oczy bliźniaczek były zielonkawe o kształcie migdała. Dziewczyny miały nosy proste, usta pełne i różowe. Milva uwielbiała szermierkę i jazdę konną. Do tego kilka lat temu rodzina odkryła, że dziewczyna ma w sobie magiczny potencjał. W pierwszej chwili Sophie nie była z tego powodu zachwycona, szczególnie że córka zaczęła upierać się by znaleźć jej mistrza, który mógłby szkolić jej magiczne umiejętności. Jednak pozostałe dzieci i mąż skutecznie przekonały ją, że to dostkonały pomysł. Mieć w rodzinie czarodzieja było bardzo przydatne. Poza tym mistrzowie sztuki magicznej byli bardzo szanowani. To wystarczyło by pozwoliła Milvie podjąć naukę, lecz trwało trochę nim wybrano kogoś na to stanowisko. Musiał to być ktoś o odpowiedniej renomie, doświadczeniu i umiejętnościach. Reszta rodziny próbowała wytłumaczyć Sophie że to tak nie działa, że mistrz magii nie jest zwykłym nauczycielem. To on wybierał sobie ucznia, a nie uczeń mistrza. Żadne argumenty jednak nie przemawiały do pani D'Leander. Uparła się przy swoim. Na szczęście okazało się, że Milva miała wystarczająco duże umiejętności by wybrany przez Sophie mistrz przyjął ją na naukę do siebie. Od tej pory dziewczyna często wyjeżdżała i nie było jej czasem całymi tygodniami. Wróciła właśnie z jednej z takich wypraw po miesiącu nieobecności. Każdemu, kto tylko zechciał ją słuchać opowiadała czego znowu się nauczyła i prezentowała te mniej destrukcyjne zaklęcia. Ferie również miała pewne zdolności, jednak nie mówiła o tym nikomu, ponieważ w przeciwieństwie do siostry nie chciała zostać czarodziejką. Właściwie sama jeszcze do końca nie wiedziała co chciałaby robić. Bez względu na to jak bardzo tego nie pragnęła, nie mogła całego życia przesiedzieć przed książkami. Z jednej strony wszystkie te historie były tak wciągające, że nie mogła się od nich oderwać, z drugiej wiedziała, że to trochę śmieszne, że nie żyje własnym życiem, tylko tym zmyślonym. Dlatego poza powieściami zaczęła czytać o świecie roślin i zwierząt, o historiach różnych krajów. O magii i broniach białych, by wiedzieć coś więcej także o tym realnym świecie. Choć jako dzieci wszyscy mieli zajęcia z kaligrafii, rachunków, historii, jeździectwa, szermierki i uczyli się też o przyrodzie, która ich otaczała wciąż nie było jej mało wiedzy. Szybko odkryła, że nauczyciele nie wdają się w szczegóły i omijają najciekawsze informacje. Nadal jednak na horyzoncie nie pojawiała się okazja, by tę wiedzę wykorzystać, a Ferie nie była typem poszukiwacza przygód.

Obok Ferie, po lewej stronie przy stole siedziała Berenna. Dziewczyna ta z początku wydawała się być bardzo arogancka i może po części była to prawda. Nie dało się ukryć, że jest bardzo pewna siebie, trochę przemądrzała i nerwowa. Przy pierwszym spotkaniu nie wywarła szczególnie dobrego wrażenia. Jedynie Sophie hołubiła ją nieustannie gdyż imponował jej majątek i pozycja jaką zajmował ojciec dziewczyny. Zaś siostry D'Leander starały się być miłe i prowadzić uprzejme dyskusje, jednak utrzymywały duży dystans. Wydawało się, że panienka Delerinii uważa się za kogoś lepszego, a innych za sługi żyjące jedynie w celu spełniania wszelkich jej zachcianek. Z tego powodu Alvarii robił wszystko by mieć z nią jak najmniej wspólnego. Zwykle starał się być uprzejmy, jednak w czasie jednej z wizyt nie wytrzymał i powiedział jej kilka niemiłych słów. Zaraz potem pożałował tego co uczynił. Bardziej od myśli, że mógł sprawić jej przykrość bał się, że dziewczyna poskarży ojcu, który mógłby się za to mścić na całej rodzinie D'Leander. Ona jednak zareagowała tak, jak się tego zupełnie nie spodziewał. Uśmiechnęła się lekko i stwierdziła, że musi już iść. Nie było żadnych krzyków, czy awantur. Żadnego świętego oburzenia, ani skarg do rodziców któregokolwiek z nich. Przez następne tygodnie było tak, jakby nigdy tych słów nie powiedział. Dało się jednak zauważyć, że dziewczyna zrobiła się trochę cichsza i spokojniejsza niż wcześniej. W jej uśmiechu dostrzec można było dziwny smutek. Alvarii nie wiedział jak bardzo zranił ją w chwili, w której powiedział te nieprzyjemne słowa. Tak bardzo dławiło ją w gardle, że ledwo była w stanie cokolwiek powiedzieć. Zrobiła wszystko by nie rozpłakać się przy nim. Pożegnała grzecznie i skręciła w pierwszy pusty korytarz jaki znalazła. Widok przed oczami miała zamazany, ledwo co widziała. Obawiała się, że zacznie płakać nim znajdzie się w miejscu gdzie nikt jej nie zobaczy. Otworzyła pierwsze lepsze drzwi nie zamknięte na klucz i weszła do pomieszczenia. Rozejrzała się. Znalazła się w pustej bibliotece. Zasłony były zaciągnięte, tak że niewiele światła dochodziło do środka.

- Jest tu kto? - spytała.

Ponieważ nikt jej nie odpowiedział podeszła do fotela stojącego niedaleko, usiadła na nim i zaczęła płakać. Starała się być tak cicho jak tylko mogła, w końcu w każdej chwili ktoś mógłby wejść, lub usłyszeć ją z korytarza. Spaliłaby się ze wstydu gdyby ktoś ją nakrył. Kiedy o tym pomyślała usłyszała jakiś szelest, pomyślała że to wiatr ale i tak podniosła głowę. Natychmiast przestała płakać i poczuła się tak, jakby połknęła bryłę lodu. Przed nią, między półkami stała młodsza siostra Alvariego – Ferie. Obie patrzyły na siebie oszołomione, przez dłuższą chwilę nic nie mówiły. W końcu Berenna poczuła, że dłużej tego wstydu nie wytrzyma i zerwała się z miejsca.

- Przepraszam, że ci przeszkodziłam w czytaniu. Naprawdę nie chciałam, - powiedziała modląc się w duchu 
by głos jej nie zadrżał. - Już sobie idę.

Odwróciła się w stronę drzwi i zamierzała odejść stąd jak najszybciej.

- Poczekaj.

Sama nie wiedziała dlaczego słysząc to, zatrzymała się w pół kroku. Została w miejscu, lecz nie miała śmiałości spojrzeć Ferie w oczy.

- Co ci powiedział mój brat? - usłyszała.

W końcu odwróciła się do dziewczyny, która za nią stała, wciąż jednak nie mogła na nią patrzeć więc wbiła wzrok w podłogę.

- Nic takiego... - stwierdziła słabo siląc się na uśmiech.

- Gdyby nie powiedział nic szczególnego, na pewno byś tak nie zareagowała.

- Skąd możesz to wiedzieć?

- Po prostu widzę, że nie jesteś typem osoby, na którą może wpłynąć byle błahostka.

Nie była to prawda. Ferie już przy pierwszym spotkaniu dostrzegła, że ta dziewczyna jest bardzo wrażliwa i choć starała się być silna łatwo było ją zranić. Sprawiało to, że czuła do niej trochę sympatii, jednak wyniosłe słowa, które padały zwykle z ust Berenny nie sprawiały, że Ferie chciała się z nią zaprzyjaźnić.

- Tylko, że to właśnie była zwykła błahostka. Nic szczególnego. Powiedział że jestem arogancka i denerwująca, i nienawidzi takich jak ja.

W pokoju zapadła cisza. Ferie patrzyła w milczeniu, co powoli stawało się nie do zniesienia. Jej oczy zdawały się przeszywać na wylot. Berenna czuła się nieswojo, wstyd palił jej policzki, a słowa Alvariego wciąż brzmiały w jej głowie. Znów poczuła, że jeśli szybko stąd nie odejdzie rozpłacze się, a tego bardzo by nie chciała. Nie gdy ktokolwiek patrzy.

- Ja... - zaczęła, ale Ferie jej przerwała.

- Kochasz go. - powiedziała po prostu.

Było to tak niespodziewane i tak prawdziwe, że Berenna poczuła jakby ktoś wymierzył jej policzek. Patrzyła oszołomiona na dziewczynę stojącą przed nią. Nie wiedziała, co na to odpowiedzieć. Potem uświadomiła sobie, że nie ma nic, co powiedzieć by mogła. To, co powiedziała Ferie były prawdą i nic nie mogła na to poradzić. W końcu przestało ją dławić w gardle, poczuła dziwny spokój. Westchnęła i uśmiechnęła się, a łzy znów zaczęły spływać jej po policzkach.

- Tak... - szepnęła nagle. - Kocham mężczyznę, który mnie nienawidzi.

Te słowa podziałały jak zaklęcie, bo nagle Ferie upuściła książkę, i ruszyła w jej stronę. Berenna cofnęła się o pół kroku czując przypływ paniki. Jednak nim zdążyła pomyśleć o tym, czy powinna uciec, nagle ta dziwna dziewczyna znalazła się tuż przy niej, a potem... Po prostu otoczyła ją ramionami i przytuliła mocno do siebie. Zaczęła głaskać ją po długich blond włosach. Było to tak zaskakujące, tak niespodziewane, że Berenna poczuła jak wszystkie uczucia które do tej pory głęboko skrywała zaczynają się z niej wylewać. Nie mogła dłużej się powstrzymywać. Zaczęła rozpaczliwie szlochać, sama już nie wiedziała dlaczego. Płakała długo, tak jakby jeszcze nigdy tego nie robiła.

Od tej pory obie dziewczyny zaczęły się do siebie zbliżać. Berenna zaczęła dość często przychodzić do biblioteki. Choć Ferie rzadko z kimkolwiek rozmawiała jej towarzystwo jej nie przeszkadzało. Nie zawsze rozmawiały, niekiedy po prostu czytały w ciszy. Zawiązała się pomiędzy nimi swoista nić porozumienia. Reszta rodziny zaczęła to dostrzegać. Viktoria nie pytała o nic, Christi również, choć czasem widać było, że chętnie by to zrobiła. Milva i Rania natomiast ciągle wypytywały o to, dlaczego i naśmiewały się niekiedy z Berenny nie czekając nawet na odpowiedź Ferie. W końcu przestały gdy ich siostra syknęła na nie wściekła, że mają przestać. Ponieważ zwykle nie zachowywała się w ten sposób były na tyle zaskoczone że się posłuchały i od tej pory nie mówiły przy niej źle o Berennie. We własnym gronie nie miały takich oporów. Ferie z chęcią opowiedziałaby im o tym, że ta dziewczyna nie jest taka jak im się wydaje, ale nie mogła, bo obiecała jej, że nie powie nikomu ani słowa. Robiła więc wszystko by skłonić rodzinę do lepszego jej traktowania i często mówiła o tym, że tak naprawdę jest bardzo miła. Nie przynosiło to jednak zbyt dużych rezultatów. Szczególnie Alvarii był odporny na wszelkie argumenty. To, co widział było dla niego ważniejsze. Słowa siostry, choć bardzo ją lubił nie przekonywały go zbytnio. Sądził raczej, że Berenna po prostu zamotała Ferie w głowie. Zachowywał jednak dla siebie te uwagi. Sam nie był w stanie wskazać choćby jednej pozytywnej cechy charakteru panienki Delerinii. Przyznawał jednak, że była bardzo piękna. Długie blond loki upinała wysoko, tak by luźne pasma włosów spływały jej z ramion. Niebieskie duże oczy podkreślał mały i delikatny nosek. Czerwień jej warg kontrastowała z porcelanową, nieskazitelną cerą. Kobieta ta nie była zbyt wysoka, była raczej średniego wzrostu. Piękną figurę podkreślała idealnie skrojonymi i sukienkami w zimnych, pastelowych kolorach.

Ferie na chwilę oderwała swoje myśli od swej nowej przyjaciółki i rzuciła ukradkowe spojrzenie na brata, który siedział naprzeciwko niej. Usiadł tam by uniknąć rozmów z Berenną. Wiedział, że matka będzie miała mu to za złe, ale wolał słuchać jej wyrzutów niż tego, co mówiła tamta dziewczyna. Ferie była na niego trochę zła za to, że widział tylko to, co chciał widzieć. Westchnęła cicho. Kochała swojego brata, ale czasem bardzo ją irytował. Od dziecka tak miał, że kiedy coś sobie ubzdurał mało co mogło go przekonać. Był uparty i stanowczy. Miał jednak dobre serce. Uwielbiał pomagać innym, nie potrafił zostawić człowieka w potrzebie. Berenny natomiast nie lubił głównie dlatego, bo wydawała się być zupełnie skupiona na sobie. Nie zadał sobie trudu by spróbować dostrzec coś więcej. Dla innych był jednak niezwykle miły i pomocny, nigdy by nikogo nie zostawił w potrzebie. Posiadał zasady, których przestrzegał bez względu na wszystko. Poza tym był bardzo rozmowny i na wszelkich balach był duszą towarzystwa. Mimo wszystko widać było, że nie zadziera nosa, nie uważał się za lepszego od innych. W dzieciństwie spędzał z Ferie czas w bibliotece prawie tak samo dużo czasu, co ona. Unikał przez to zajęć takich jak szermierka czy jazda konna. W końcu gdy wstąpili w wiek nastoletni coraz rzadziej chodził czytać książki, bardziej przykładając się z kolei do innych zajęć. Wkrótce nadrobił stracony czas i okazało się, że miał całkiem niezły talent w szermierce i jeździe.

Tuż obok Alvariego siedziała najmłodsza siostra o imieniu Rania. Była najbardziej rozgadana i emocjonalna z całego rodzeństwa. Mówiła zawsze szybko i bez zastanowienia to, co myślała. Była niekiedy zbyt szczera i potrafiła powiedzieć okrutne rzeczy nie wiedząc nawet, że kogoś mogło to zaboleć. Przez to, że była bardzo naiwna, najstarsza z rodzeństwa – Victorie czuła że jej obowiązkiem jest opiekować się nią. Rania wciąż dostarczała jej coraz to nowszych zmartwień. Szczególnie przez to, że była bardzo rozpieszczona przez matkę, która wręcz trzymała ją w złotej klatce obawiała się życia poza posiadłością. Dziewczyna nie rozmawiała ze służbą, ani z nikim kto był niższego stanu od niej. Nie z powodu zwykłej pogardy, lecz ze strachu, bo tak naprawdę nie wiedziała czego można się po tych ludziach spodziewać. Matka w obawie, że jej nierozsądne dziecko spotka krzywda ze strony obcych, naopowiadała jej przeróżne historie. Nie przewidziała jednak, że aż tak wpłyną na dziewczynę. Gdy rodzina się zorientowała było za późno. Poza tym, że Rania nabawiła się swoistej fobii przed światem zewnętrznym, zmobilizowało ją to do nauki łucznictwa. Było to coś niespodziewanego, ponieważ zwykle unikała dotykania broni. Okazało się nagle, że miała niezwykły talent do strzelania z łuku. Widocznie pragnienie trzymania niebezpiecznych osobników na dystans tak na nią wpłynęło. Poza tym uwielbiała towarzystwo ludzi z wyższej sfery. Głównie dlatego, bo matka przedstawiała ich jako ludzi godnych zaufania, co było oczywistym błędem. Przez to Rania nie umiała dostrzec, że niektórzy chcą wbijać innym szpile tylko po to, by patrzeć jak cierpi. Sama w czasie przyjęć rozsiewała zasłyszane plotki nie wiedząc, że kogoś mogą ranić. Na wszystkich balach tańczyła do upadłego, żywa i radosna. Wydawało jej się, że wszyscy lubią ją tak samo jak ona ich. Nie umiała dostrzec złośliwości kierowanych do niej z ust innych kobiet. Nie lubiły jej tym bardziej, że pomimo nieszczególnej urody wzbudzała sympatię u mężczyzn. Była dość wysoka i szczupła. Miała głęboko osadzone, duże i brązowe oczy z niezwykle długimi czarnymi rzęsami. Długie brązowe, prawie czarne włosy wiązała zawsze na różne fantazyjne sposoby. Niekiedy potrafiła spędzić dwie godziny upinając jakąś niezwykle skomplikowaną fryzurę. Jej skórę o brzoskwiniowej cerze pokrywały liczne piegi i pieprzyki. Choć nie była wychudzona miała mocno zarysowane kości policzkowe. Te dwie ostatnie cechy były powodem największych drwin. Wciąż wytykano jej wady, a ona zamiast się zawstydzić, zawstydzała innych wymieniając swoje pozostałe wady a potem wymieniając wady innych ludzi na sali. Doprowadzało to niektórych do szału szczególnie, że robiła to śmiejąc się radośnie. Jej szczere słowa uznawane były przez niektórych za prowokacje, jednak wielu mężczyzn uważało ją za niesamowicie czarującą i uwielbiali jej towarzystwo. Alvari wiedział, dlaczego jego młodsza siostra zachowuje się tak a nie inaczej, mieli ze sobą dobry kontakt i spędzali ze sobą dużo czasu. Jednak nawet on czasem był zmęczony zachowaniem siostry i odczuwał przykrość, gdy niekiedy mówiła coś nieprzemyślanego. Starał się jej uświadomić, że nie zawsze powinna mówić to, co myśli, jednak najwyraźniej dziewczyna nie potrafiła się pohamować. Z tego też powodu Christi unikała Ranię. Było to dość dziwne, bo nie wydawało się żeby przykre słowa w jakikolwiek sposób na nią działały. Być może chodziło po prostu o żywiołową i męczącą osobowość najmłodszej siostry.

Najbardziej odpowiedzialna, rozsądna i stanowcza była Victorie, która równocześnie była najstarsza. Przy stole siedziała po drugiej stronie Alvariego, naprzeciwko Berenny. Siadała tam zawsze gdy Berenna przyjeżdżała, choć zwykle miejsce to należało do Milvy. Robiła tak głównie dlatego, bo młoda czarodziejka często stroiła głupie miny do Berenny gdy ta nie patrzyła. Victoria nie uważała to za zabawne, dlatego choć nie lubiła jakoś specjalnie Berenny twierdziła, że nie zasłużyła sobie na takie traktowanie. Poza Ferie najczęściej próbowała podjąć z nią rozmowę i często mówiła Alvariemu, że mógłby dać dziewczynie szansę. Irytowało go to bardzo i kończyłoby się to kłótnią, gdyby tylko mówiła to któraś z pozostałych sióstr. Victoria wzbudzała szacunek, poza tym gdy przekraczał granicę potrafiła jednym spojrzeniem dać mu do zrozumienia, że się zagalopował. Ta kobieta zawsze była chłodna i opanowana, nigdy członkowie rodziny nie widzieli żeby ktokolwiek wyprowadził ją z równowagi. Nawet w rozmowie z kimś nieprzyjemnym była miła i uprzejma. Uwielbiała porządek i wszystko zawsze musiało być na swoim miejscu. Pod tym względem była nieustępliwa. Często wzbudzała więcej respektu niż Sophie. Była też bardziej opiekuńcza od matki. Zawsze miała czas dla każdego z rodzeństwa. Nigdy nie opowiadała o sobie i o swoich problemach. Właściwie wydawało się, że wcale ich nie ma. Stanowiła podporę dla ojca, doradzała mu w wielu sprawach. Pomagała matce w reprezentowaniu rodziny i zajmowała się rodzeństwem, gdy rodzice mieli ważniejsze sprawy na głowie. Przykładała się do nauki i wszyscy zastanawiali się, kiedy znajduje na to wszystko czas. Ferie przyglądała się często swojej siostrze z ciekawością. Właściwie nikt inny tak jej nie intrygował. Dlaczego jej siostra nigdy nie okazywała choć najmniejszych oznak zmęczenia? Dlaczego zawsze była opanowana bez względu na to, co by się nie działo? Kiedy coś szło nie tak i matka wpadała w panikę, Victorie ratowała sytuację tak jakby to nie wymagało żadnego wysiłku. Kiedy Alvari, Milva i Rania byli młodsi lubili wyobrażać sobie, że Victorie ma jakieś magiczne moce, albo demona na usługach. Śledzili siostrę starając się potwierdzić ich przypuszczenia, ale nigdy im się to nie udało. W końcu dotarło do nich, że ich siostra jest po prostu kimś na kim można polegać. Alvari i Milva starali się tego nie wykorzystywać, jednak Rania była tak nieporadna, że bez jej pomocy nie dawała sobie rady. Victoria Nie była tak głośna jak Milva czy Rania, jednak i tak przykuwała uwagę, gdyż była najpiękniejszą z rodzeństwa. Jako jedyna najbardziej przypominała matkę, lecz miała łagodniejsze rysy twarzy. Do tego była wyższa i szczuplejsza. Miała duże orzechowe oczy i długie złoto blond, lekko falowane włosy, zwykle upięte w ciasny kok. Nos zgrabny, skóra brzoskwiniowa, usta pełne i różowe. Nosiła skromne suknie w stonowanych, ciepłych barwach.

Ostatnia siostra D'Leander – Christi siedziała zawsze koło Milvy, naprzeciwko Sophie. O ile Milva i Ferie miały były bliźniaczkami to sprawa z Christi i Alvarim wyglądała trochę inaczej. Oboje mieli tyle samo lat, jednak Christi urodziła się na początku stycznia a Alvari pod koniec grudnia. Było to dość ciekawe, bo kiedy tylko ktoś dowiadywał się, że oboje mają dwadzieścia dwa lata od razu myśleli, że to bliźnięta. Tym bardziej że brat i siostra byli do siebie podobni z charakteru i wyglądu. Oboje mieli czarne włosy. Jego były zawsze modnie przystrzyżone, a jej długie i upięte wysoko. Zieleń ich oczu ładnie komponowała się z oliwkową cerą. Alvari był jednak wyższy od Christi. On ubierał się głównie na czarno, zielono i granatowo, ona uwielbiała krwistą czerwień, amarant i purpurę. Tak samo jak on lubiła pomagać innym, była stanowcza i bardzo uparta. Z drugiej strony nie lubiła zbyt dużych skupisk ludzi. Tak samo jak Ferie wolała ich unikać. Tylko, że Christi była po prostu domatorką, którą obcy męczyli i wolała skupić się na własnej rodzinie. Lubiła uczyć się historii i rachunków. Niechętnie uczestniczyła w zajęciach jeździeckich czy szermierki, miała jednak silne poczucie obowiązku, dlatego się do nich przykładała mimo wszystko. Nauka szermierki była jednak dla niej trudna tym bardziej, że nie znosiła broni czy walki. Mierziła ją myśl, że mogłaby kiedykolwiek zrobić komuś krzywdę. Nie lubiła okrucieństwa i miała silne poczucie sprawiedliwości. Z tego powodu choć nie przepadała za Berenną i uważała, że nie jest to dobra dziewczyna nie lubiła gdy Milva jej dokuczała i nie uważała zachowania Alvariego za odpowiednie. Nigdy nie powiedział tej dziewczynie że jej nie kocha, unikał ją tylko, mając nadzieję, że to ją zniechęci. Christi uważała to za tchórzostwo, o czym nie omieszkała mu powiedzieć. Zirytował się i stwierdził jedynie, że ta sprawa nie jest taka prosta. Nie było to jednak odpowiednie wytłumaczenie według Christi, ale z drugiej strony nie chciała się zbytnio mieszać w jego sprawy.

Ojciec rodziny Marcus D'Leander siedział u szczytu stołu. Był niezwykle szanowanym hrabią, był człowiekiem inteligentnym i spokojnym. W przeciwieństwie do swojej żony zawsze zastanawiał się nad podjęciem jakiejś decyzji, nigdy nie robił niczego pochopnie. Kochał wszystkie swoje córki, jednak specjalnymi względami otaczał Alvariego jako swojego jedynego syna i Victorię jako pierworodną i najbardziej rozsądną z jego dzieci. Mimo to starał się nigdy nie dać tego po sobie poznać. Jego małżeństwo z Sophie było z góry zaplanowane przez rodziców i choć nie kochali się, to przez te wszystkie lata zawiązała się pomiędzy nimi szczególna nić porozumienia i wzajemnego szacunku. Czuli się ze sobą szczęśliwi i dbali o siebie nawzajem. W przeciwieństwie do swojej żony nie popierał idei małżeństwa z rozsądku, dlatego nie naciskał na swoje dzieci.

Wkrótce kolacja się zaczęła. Jako ostatnia przyszła Sophie i usiadła po prawej stronie swojego męża tuż obok Ranii, naprzeciwko Christi. Pani D'Leander była kobietą trochę dziwną, miała niecodzienne zamiłowanie do luster i uwielbiała je kolekcjonować. Sprowadzała z bardzo daleka i ozdabiała nimi niezamieszkane pokoje w posiadłości. Poza tym uwielbiała przyjęcia i w każdym z nich widziała okazję do wydania, którejś córki za mąż. Oczywiście musiał to być ktoś odpowiednio sytuowany i z odpowiednią opinią w towarzystwie. Nie z chciwości czy z chęci posiadania wpływów. Nie była na tyle przebiegła. Ona sama miała wszystko co tylko zapragnęła, nie potrzebowała więcej. Chciała jedynie zapewnić swoim dzieciom wygodne i szczęśliwe życie. Smuciło ją że córki tego nie rozumiały i odrzucały wszystkich, których proponowała. Miała długie zawsze upięte włosy o złotym odcieniu. Jej oczy były niebieskie. Czasem wyglądała na bardzo zmęczoną, choć nie miała dużo zmarszczek i nie wyglądała staro. Dawno straciła już swoją idealną niegdyś figurę. Sześć ciąż zrobiło swoje. Wciąż jednak wyglądała pięknie.

Przy kolacji panował zgiełk i hałas, wszyscy jak zwykle mówili równocześnie. Victoria i Marcus i Alvari jedli w milczeniu, Sophie opowiadała Rani o nowym kandydacie na męża i nie przejmowała się tym, że został z miejsca odrzucony. Milve opisywała Christi, czego nowego nauczył ją mistrz magii Nethryl. Berenna natomiast rozmawiała z Ferie o książkach. Tuż po zakończeniu posiłku Marcus wstał i ogłosił, że musi natychmiast po kolacji wyjechać gdzieś w interesach i że nie będzie go przez kilka dni. Potem wszyscy poszli do swoich komnat udać się na spoczynek. Pan D'Leander wydał stajennemu rozkaz by przygotował konia, a służącemu rozkazał przyszykować i spakować wszystko co będzie potrzebne w czasie podróży. Wkrótce był już gotowy wyruszyć. Kiedy wyjechał z zamku posmutniał, jednak nie oglądał się na ten ogromny budynek, który od lat był jego domem. Nigdy nie lubił z niego wyjeżdżać, nawet na kilka dni. Kochał wszystko, co było z nim związane. Wspaniałe komnaty (niektóre od niedawna były zawalonych lustrami), wierną służbę i co najważniejsze - swoją rodzinę. Najmłodszą, bojaźliwą Ranię, wesołą Milvę, ponurą Ferie, dobrotliwą Christi i stanowczą Victorię. Jednak najbardziej kochał swego syna – Alvariego. Pokochał nawet Berennę i miał nadzieję, że ta trochę zbyt wyniosła, a jednak miła dziewczyna zostanie kiedyś jego synową. Posmutniał jeszcze bardziej przypominając sobie kłopoty, jakie zesłał na swoją rodzinę. Miał nadzieję, że uda mu się je jakoś rozwiązać nie wpędzając swoich najbliższych w jeszcze większe kłopoty. I że zanim ktoś zdąży się zorientować uda mu się wszystko naprawić. Z nową nadzieją popędził konia, chcąc mieć już wszystko za sobą. 

***

W pokoju było ciemno. Jedynie światło księżyca i gwiazd z trudem dostawało się przez przesłonięte zasłoną duże okno. Mimo wszystko nie był w stanie zasnąć. Leżał na wznak w wielkim łóżku i wpatrywał się w sufit. Wtem Alvari drgnął. Podniósł głowę i zaczął nasłuchiwać. Zdawało mu się czy naprawdę usłyszał coś na korytarzu? Już miał to zignorować gdy znów coś usłyszał. Coś dziwnego, co w ogóle mu się nie podobało. Podszedł po cichu do drzwi, wyraźnie słyszał kroki. 
Może to któryś ze służących nie może spać, albo jedna z sióstr? - pomyślał. 
Jednak nie dawało mu to spokoju. Powoli otworzył drzwi. W pierwszej chwili widział tylko ciemność. Mimo to wyszedł ostrożnie z pokoju i zamknął za sobą drzwi najciszej jak tylko mógł. Ruszył przed siebie. Było mu zimno w bose stopy, poczuł jak malutkie włoski unoszą mu się na karku. Szedł przed siebie polegając głównie na pamięci. W korytarzu, w którym właśnie się znajdował nie było okien. Dotarł do zakrętu. Przywarł do ściany i ostrożnie wyjrzał zza rogu. W tyn następnym korytarzu znajdowały się dwa małe okna, przez które dostawało się trochę światła. Wpatrywał się w pierwsze oświetlone miejsce mając nadzieję, że to, co krążyło po korytarzach posiadłości wejdzie choć na chwilę w krąg światła. Czekał, lecz nic się nie działo. Już miał zrezygnować gdy coś mignęło. Ujrzał dwie, dziwnie zgarbione postacie wyraźnie dźwigające coś dużego i ciężkiego. Mężczyzna zmarszczył brwi. Złodzieje? Kto mógł być na tyle bezczelny by włamać się do tej rezydencji i wynosić coś takich rozmiarów? Ruszył powoli i cicho przed siebie zamierzając chociaż przyjrzeć się temu co wynosili. W końcu znalazł się na tyle blisko by zorientować się co to jest. Wtedy poczuł gwałtowny ból tak jakby ktoś przepołowił mu głowę na dwie części. Ogarnęła go ciemność.

***

Przerażona Victoria obudziła się nagle zlana potem. Oddychała ciężko, dławiło ją w gardle. Zacisnęła mocno powieki starając się uspokoić. Takiego snu jeszcze nigdy nie miała. Śniło jej się, że Ferie walczyła z jakimiś ludźmi, jednak nie widziała wyraźnie. Wszystko było spowite mgłą. Jakaś istota znalazła się między nimi i ludzie otaczający Ferie zaczęli gwałtownie umierać jakby za dotknięciem magicznej różdżki. Istota podeszła do Ferie... I wtedy Victoria obudziła się. Zmęczona opadła na poduszki. Miała dziwne wrażenie, że to, co śniła wkrótce się zdarzy, i aż ciarki przeszły jej po plecach. Nagle usłyszała hałas na korytarzu. Zerwała się natychmiast z łóżka i wybiegła z pokoju.

***

Przerażona Victoria obudziła się nagle zlana potem. Oddychała ciężko, dławiło ją w gardle. Zacisnęła mocno powieki starając się uspokoić. Takiego snu jeszcze nigdy nie miała. Śniło jej się, że Ferie walczyła z jakimiś ludźmi, jednak nie widziała wyraźnie. Wszystko było spowite mgłą. Jakaś istota znalazła się między nimi i ludzie otaczający Ferie zaczęli gwałtownie umierać jakby za dotknięciem magicznej różdżki. Istota podeszła do Ferie... I wtedy Victoria obudziła się. Zmęczona opadła na poduszki. Miała dziwne wrażenie, że to, co śniła wkrótce się zdarzy, i aż ciarki przeszły jej po plecach. Nagle usłyszała hałas na korytarzu. Zerwała się natychmiast z łóżka i wybiegła z pokoju.

***

Christi i Rania zostały obudzone prawie równocześnie przez coś czego nie były w stanie określić. Nasłuchiwały przez chwilę rozespane. Nagle na korytarzu rozległ się głośny huk, a zaraz po nim krzyk wściekłości. Przerażone wybiegły ze swoich pokojów, które sąsiadowały ze sobą. Wpadły na siebie na korytarzu pogrążonym w ciemnościach. Nie wiedziały co się dzieje, jednak ruszyły w stronę z której dobiegały hałasy. Gdy tylko skręciły w następny korytarz oczom ich ukazał się najdziwniejszy widok, jakiego nigdy nie oczekiwały zobaczyć. Dookoła leżały ciała rannych, lub zabitych strażników, na korytarzu stało kilka ciemnych, dziwnych, jakby rozmytych istot. Milva stała na środku korytarza, w dłoniach błyskała jej magiczna czerwona kula. Ferie i Victoria stały obok niej. Ferie trzymała nóż w dłoni, a Victoria dziwny świetlisty twór wyglądem przypominający miecz, na pewno wyczarowany przez Milvę. Czarodziejka rzuciła kule w stronę najbliższych istot, które w chwili zetknięcia się z nią zaczęły znikać. Na ich miejscu pojawiały się nowe, było ich coraz więcej. Z drugiej strony nadbiegła Berenna.

- Nie zabijać ich!- krzyknęła zasapana.

- Co? – zdziwiła się Milva.

- Można je odesłać, ale nie zabijać, bo wtedy się odrodzą! Użyj czaru Netchrilifusa!

Milva spojrzała na nią zdziwiona, ale posłuchała jej rad. Wyciągnęła przed siebie ręce, a z jej dłoni zaczęło wychodzić porażające białe światło. Dziewczyny musiały zasłonić sobie oczy. Gdy tylko rzuciła zaklęcie istoty zaczęły powoli znikać, ale nie wszystkie. Wiele pozostało gotowe walczyć na śmierć i życie. 

- To nie działa! – krzyknęła rozeźlona czarodziejka.

- Spróbuj jeszcze raz! – poradziła Ferie.

W tej samej chwili stwór rzucił się na nią i powalił na podłogę. Victoria próbowała jej pomóc, ale inne potwory otoczyły ją nie pozwalając przejść. Dziewczyna próbowała je trafić świetlistym mieczem, jednak została zaatakowana od tyłu i upadła. Widząc to Berenna, Rania i Christi próbowały im pomóc, ale niewiele zdziałały, zostały przyparte do muru, nie mogąc się bronić. Jedynie Milva, w której dłoniach błyskało osłabione już światło nie była atakowana przez potwory. Dziewczyna poczuła ogarniającą ją wściekłość. Nie pamiętała nawet czy kiedykolwiek była tak zła jak teraz. W sumie niewiele ją obchodziło, oprócz jednego – musi zniszczyć te istoty, które zagrażają jej siostrom. Zebrała moc i rzuciła drugi czar. Choć wydawało się to niemożliwe światło było jeszcze silniejsze niż poprzednio. Dziewczyny przez chwilę czuły się tak jakby miało wypalić im oczy. Na szczęście jednak czarne istoty szybko zaczęły znikać, jedna po drugiej. Gdy wszystko się skończyło Milva wyczerpana upadła na podłogę. Zaklęcie jakby wyssało z niej wszystkie siły. Reszta dziewczyn powoli wracały do siebie, trąc łzawiące oczy. Christi, która była najdalej od światła jako pierwsza doszła do siebie. Zmartwiona podeszła do Milvy.

- Nic ci nie jest?
 
 - To było super! - uradowała się Rania pomimo tego że wciąż z jej oczu ciekły łzy i nie mogła ich nawet całkowicie otworzyć. Za jednym zamachem wszystkie rozpi... 

- Rania. – przerwała jej spokojnie Victoria.

Dziewczyna zmieszała się, nigdy nie lubiła, gdy Victoria ją upominała, a robiła to często. Odwróciła głowę próbując ukryć rumieniec wstydu.

- Nie nic mi się nie stało. – uspokoiła je rozbawiona Milva. – Jestem tylko trochę zmęczona, ale... Co to było?
 
 - Retfu. – poinformowała je Berenna ocierając łzy z policzków. – Nie wiem o nich zbyt dużo. Tylko jak je pokonać.
 
 - Nie chcę was niepokoić, ale mamy duży problem. Porwały naszego brata i matkę... – powiedziała Ferie.

- Co? – przeraziła się Berenna.

- Niestety to prawda. Widziałam to, jednak nim zdążyła zareagować już ich nie było. 
Jesteśmy nielicznymi z ocalałych po ich ataku, musimy jak najszybciej zorganizować odsiecz żeby odnaleźć naszą rodzinę. Kto wie, co może im się stać.

Dziewczyny pokiwały głowami.

- Większość strażników jest ranna albo martwa. - zauważyła Milva. - Wiecie... Może to dziwne, ale przez cały czas miałam wrażenie, że te potwory dają nam fory...

- Co ty mówisz? - zdziwiła się Christi.

- Ma rację. - zgodziła się Ferie. - Żaden nas nie zabił, choć mieli okazje. Dla straży byli 
bezlitośni, ale dla nas niezwykle łagodni. Na pewno nie chodziło im o naszą śmierć. 

- Nie wiem, co tu się dzieje i niezbyt mnie to obchodzi. Wiem tylko, że musimy odnaleźć naszego brata i matkę. Nim posłaniec dotrze do miasta z prośbą o pomoc te potwory będą już daleko i nigdy nie uda nam się ich odnaleźć. Dlatego musimy działać szybko i zrobić wszystko by ich uratować. - stwierdziła Milva. Spojrzała poważnie na Berennę. - Jesteś z nami?

- Oczywiście. - powiedziała cicho choć wciąż wyglądała na oszołomioną.   

- Ja, Milva i Rania spakujemy najpotrzebniejsze rzeczy. – zarządziła Victoria. – A ty Ferie i Berenna idźcie dowiedzieć się coś o tych Retfu. Christi osiodłaj konie. 

- Dobrze, ale co z ocalałymi? 

- Poślijcie posłańca do miasteczka, niech sprowadzą ludzi do pomocy, my nie możemy zwlekać. – wszystkie zgodziły się z Ferie i zajęły się wyznaczonymi dla nich zadaniami. - Milva, biegnij do leśniczego. Jego dom jest niedaleko. Poproś go o pomoc przy rannych. 

Dziewczyny pokiwały poważnie głowami i ruszyły wykonywać swoje zadania. Berenna i Ferie pognały do biblioteki gdzie przeszukały mnóstwo książek, w których mogłaby być jakaś informacja o porywaczach. Przez długi czas nic nie mogły znaleźć. Dopiero w księdze „Boski sługa” J. Gerfarde znalazły o nich informacje:

Retfu są to istoty stworzone z magii cienia, są bezwolne, całkowicie oddane swemu stwórcy. Z ich pomocy korzystają najczęściej bogowie z Mrocznych Krain, lub Czarnoksiężnicy Cienia. Jedyną istotą zdolną go zabić jest ich władca, jeżeli spróbuje to zrobić ktoś inny Retfu odradza się i mnoży. By się ich pozbyć trzeba użyć czaru Netchrilifusa. Retfu potrafią zniknąć w cieniu. Muszą podróżować po ziemi. Potrafią usypiać ofiary siłą swojego umysłu, pożywiają się mięsem człowieka, lub istoty człekokształtnej...”

Berenna wpatrywała się w czarny napis, całkowicie osłupiała. Gdy pomyślała, że Alvari mógłby zostać zjedzony, pociemniało jej przed oczami i coś przewróciło się jej w żołądku. 
Victoria błyskawicznie ułożyła w głowie listę najpotrzebniejszych rzeczy do zabrania, poczynając od derki, kończąc na hubce i krzesiwie. Poganiała Ranię jak mogła. Zabrały ze spiżarni duże ilości lekkiego i mało zajmującego miejsca prowiantu. Zabrały ze sobą również bronie oraz ubranie na zmianę. Gdy skończyły przyszła do nich Christi. W trójkę ruszyły do biblioteki a potem razem z Ferie i Berenną zeszły do stajni gdzie czekały na powrót Milvy.
Milva biegła co sił w stronę krańca lasu. Bała się, dlatego by odpędzić strach uformowała z magii małą kulę ognia, która wisiała jej cały czas nad głową. Dzięki temu widziała dokąd biegnie i czuła się pewniej, choć z drugiej strony dla wszystkich dookoła była widoczna jak na dłoni. W końcu dotarła do chatki leśniczego. Dopadła do drzwi i zaczęła walić w nie mocno pięścią. Po chwili dobiegł ją hałas z góry. Ktoś otworzył okno na pierwszym piętrze. Dziewczyna spojrzała w tamtą stronę i ujrzała niewyraźny zarys czyjejś głowy.

- Czego tam?! - usłyszała czyjś rozespany męski głos. 

- Jestem Milva D'Leander! 

- Panienka? - rozbrzmiał kobiecy głos i obok pierwszej głowy pojawiła się druga. 

- Nasz dom został zaatakowany, jest pełno rannych. Moją matkę i brata porwano, błagam o 
pomoc. - wydusiła z siebie. 

- Bogowie, to straszne! - krzyknęła kobieta, zapewne żona leśniczego. - Pójdę obudzić synów, a ty Jedon ubieraj się.  Niedługo przyjdziemy, proszę się nie martwić. 

- Dziękuję wam... - powiedziała z ulgą. - Ja i moje siostry wkrótce ruszamy w pościg za porywaczami, kiedy przyjdziecie może już nas nie być. 

- Co panienki mówią?! - wykrzyknął przerażony leśniczy - To szaleństwo!

- Wiemy - odpowiedziała stanowczo. - Ale nie mamy wyboru. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz